sobota, 8 sierpnia 2015

Jedyny taki dzień.

Cześć.


     Jak tylko zobaczyłam zdjęcia od Roses for her wiedziałam, że muszę je Wam pokazać ale nie mogłam tego zrobić ot tak po prostu bez żadnego wstępu, opisu, wytłumaczenia. Są to zdjęcia pokazujące najważniejszy i najszczęśliwszy (jak do tej pory) dzień mojego życia. Dzień mojego ślubu. Ale od początku... Jak to się zaczęło? Nijak :) Przez 5 lat mieszkaliśmy z moim K niecałe 5 minut drogi od siebie spacerkiem. Przez 5 lat nie spotkaliśmy się ani razu, a nawet jeśli, to żadne z nas nie zwróciło na to drugie najmniejszej uwagi. Aż to późnego lata 4 lata temu, gdy zaczęliśmy się zauważać, wpadliśmy na siebie na imprezie (z czego zdałam sobie sprawę po dość długim czasie) a w Jego ręce wpadł aparat z moimi zdjęciami i... postanowił mnie poznać. Nie przyszło mu to jednak łatwo bo nie lubię randek w ciemno. Nie, nie i jeszcze raz nie! Chodził więc tak przez parę tygodni i próbował z każdej strony aż w końcu mu się udało :) Nie było jednak miłości od pierwszego wejrzenia, nie było motylków i amora ale z dnia na dzień poznawaliśmy się lepiej i lepiej a po pewnym czasie zdaliśmy sobie sprawę, że nie chcemy bez siebie żyć, że to chyba miłość (ale tego ile razy kłóciliśmy się w pierwszych miesiącach nie da się zliczyć). Ciągle sprawdzaliśmy, któremu z Nas uda się podporządkować sobie tą drugą osobę. Nie udało się ale nauczyliśmy się co to takiego kompromis :) Opanowaliśmy ten temat do perfekcji a już rok później z dumą nosiłam pierścionek zaręczynowy! Następnie przyszło wspólne mieszkanie a ostatnio weszliśmy w kolejny etap tego jakże burzliwego a jednocześnie szczęśliwego związku a mianowicie jak się domyślacie wzięliśmy ślub <3



Przez cały tydzień przed ślubem sprawdzałam prognozę pogody. I co widziałam? Deszcz, wiatr, zimno, deszcz. Pan Mąż kupił biały parasol, tak na wszelki wypadek... Stres przed maturą, przed egzaminem na prawo jazdy? To nic, drobnostka w porównaniu ze stresem przed ślubem, przed związaniem się z jedną konkretną osobą na całe życie, przed stworzeniem rodziny, ale chyba głównie dla mnie przed zorganizowaniem imprezy, która ma się wszystkim podobać. Kulminacje emocji miałam w wieczór przed ślubem, kiedy po męczącym dniu całym poświęconym na dekoracje sali, kościoła i auta (tak, uparłam się, że będę przy WSZYSTKIM pomagać- nigdy tego nie róbcie!) wpadłam w ramiona K z wielkim płaczem. Przez tyle miesięcy denerwowałam się żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, że gdy sobie uświadomiłam, że jest piękniej niż chciałam, że nie było po co się denerwować wszystko ze mnie opadło, a dokładniej mówiąc wyciekło kanalikami łzowymi. W dzień ślubu obudziłam się całkowicie spokojna i w wyśmienitym nastroju, nie straszna już mi była ulewa i chłód (której ostatecznie nie było, tylko lekka mżawka ochłodziła Nas podczas życzeń) :) Zaraz po śniadaniu obudziłam całą rodzinkę i pojechałam robić się na bóstwo i nawet, gdy wszystko się opóźniło jakoś mnie to nie ruszyło. Za to Pan Mąż stresował się za Nas dwoje (myślę, że bez kielicha się nie obyło)! Widać było Jego napięte do ostatniej granicy nerwy, gdy przyjechał do mnie na błogosławieństwo, na szczęście było dużo śmiechu i spoconych rzęs :) Jeśli zaś chodzi o ceremonie w kościele to pamiętam tylko, że byłam zachwycona oprawą muzyczną a wszystko odbyło się spokojnie i z jedną tylko małą wpadką, o której nawet nie warto pisać. Sale weselną mieliśmy oddaloną o ponad pół godziny drogi od kościoła ale co tam, czego nie robi się dla pięknej scenerii. Dojeżdżając na sale zaczęłam się denerwować. Czym? Pierwszym tańcem oczywiście! Nie mieliśmy lekcji, znajoma pomogła nam tylko opracować choreografię a reszty uczyliśmy się sami w domu. A to był walc i to z figurami i z przejściami (byłam wręcz przekonana, że skończy się pomyłką i śmiechem). Na całe szczęście czułam się na tyle swobodnie wśród naszych rodzin i przyjaciół, że gdy już wyszliśmy na parkiet całe emocje opadły a muzyka sama mnie niosła, musiałam tylko przed każdym przejściem mówić Panu Mężowi co ma robić bo... zapomniał :) Mimo wszystko walc był piękny, tak jak i całe wesele, które łączyło zamiłowanie K do tradycji i rodziny i moją indywidualność. Była biesiada, był wiejski stół z bimbrem dziadka, były zabawy ale był też rock'n'roll, ankieta zamiast księgi gości i bańki mydlane :)

Co jakiś czas oboje wzdychamy i mówimy, że chcemy tę noc jeszcze raz...























Wiem, że pewnie dla Was jest tutaj za dużo tych zdjęć ale i tak długo zeszło mi z wybieraniem bo chciałam pokazać Wam dokładnie wszystkie! Ale spokojnie, spokojnie jeszcze czeka Was post ze zdjęciami z pleneru... ale to za jakiś czas :)

Miłego wieczoru i zapraszam na Facebooka.
Luella



5 komentarzy:

  1. Piękne zdjęcia, widać, że się kochacie! Ja za dwa tygodnie wychodzę za mąż. Zaczynam się denerwować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję i trzymam kciuki :) Mam nadzieję, że Tobie też stres minie jeszcze przed tym ważnym dniem :)

      Usuń
  2. I chociaż zawiodłam - mój ówczesny upór w przekonywaniu samej siebie, że wszystko mogę ogarnąć jak dawniej - ciesze się, że pierwszy taniec się udał. Oglądając zdjęcia i czytając ("Pan Mąż") trochę sobie popłakałam. Trochę nad moją suknia która we wwrześniu miała być włożona. Trochę nad Waszą historią, podobnej do naszej. Życzę Wam s a mych pięknych dni. Żebyście zawsze tak rozkwitali u swego boku nawzajem. Całuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszło jak wyszło, każdemu czasem zdarza się zawalić. A Ty musisz już zrobić krok do przodu i przestać żyć przeszłością. Dla siebie i swojego syna. Buziaki dla Was :*

      Usuń